Jestem wszędzie

Mam potrzebę. Wiecznie niezaspokojoną potrzebę. Potrzebę bycia wszędzie. Nie ma kraju, do którego nie chciałabym pojechać. Nie ma miejsca, które przerażałoby mnie na tyle, by sobie je odpuścić w bliższych lub dalszych planach. Jest to tak ogromna potrzeba, że nie jestem w stanie stworzyć listy krajów “must be” – ostatnia taka lista została odhaczona w ciągu dosłownie kilku miesięcy.

Teraz piszę z Hiszpanii, z przepięknej Aragonii. Tu zamieszkałam na kilka miesięcy, tu znalazłam pracę i to tutaj uczę się języka z czołówki mojej listy “must know”. Nie jest to ani egzotyczna Kostaryka, ani niebezpieczny Meksyk. Nie chodzi mi o to, żeby było najdalej, najdziwniej, najtrudniej. Bardzo pasjonuję się Europą i podróże po starym kontynencie uważam za nie mniej ciekawe. Hiszpania jest różnorodna sama w sobie. Mnogość języków i dialektów, jakich się tu używa to sam w sobie materiał na książkę. Tutaj spędzanie czasu podyktowane jest głównie temperaturą. Tydzień wakacji to za mało, żeby poczuć smaki i rytmy regionu, dlatego cieszę się, że przyjechałam tu na dłużej. Dzięki temu “czuję” tę kulturę na swój sposób, bo na trochę stałam się jej częścią. A hiszpańskie przysmaki gotuję z pełnym zrozumieniem. Gazpacho nie raz uratowało mnie od czterdziestostopniowego upału 🙂

Moja poprzednia “wielka” podróż to samotna wizyta w Chinach. W azjatyckim zgiełku i chaosie odwiedziłam 4 miasta, poruszając się po kraju środka głównie koleją, wyposażona w duży plecak i dużo energii. To bardzo potrzebne, żeby podróżować “z ludźmi”. Loty wewnątrz Chin są bardzo tanie, niewiele droższe od pociągów, a na polską kieszeń tymbardziej przystępne, gdyż Chiny w ogóle są tanim dla Europejczyka krajem. Nie zrozumiesz jednak przestrzeni, którą przemierzasz, dopóki na swój sposób nie poczujesz tego na własnej skórze. Patrzenie przez okno w trakcie wyjeżdżania z miasta i obserwowanie, jak stopniowo zmienia się krajobraz – to tak naprawdę pozwoliło poruszyć moją wybobraźnię i dać namiastkę tego, z jakim olbrzymem miałam do czynienia. Obserwować ludzi, którzy z prowincji wyruszają do stolicy szukać lepszego życia. Warto nabrać takiej perspektywy. I wiedzieć, że Chiny to dużo więcej niż Pekin i Szanghaj. O tym zapewne będę jeszcze pisać.

Są tacy, którzy bardzo wylewnie mi zazdroszczą. Prawdą jest, że sprawia mi frajdę ten moment, kiedy siadam w środku najbardziej niebywałej chwili, w środku nikąd (a może w centrum wszystkiego?) i dzielę się tym momentem na popularnym portalu społecznościowym. Czy lubię się chwalić? Może trochę. Czy po to te wyjazdy? Nie po to, taniej i wygodniej zkombinować photoshopa.

Powiedziano mi ostatnio, że żyję w “terrorze jeżdżenia”. Że społeczeństwo wbiło mi do głowy to, że podróże są wymiernikiem współczesnej wartości młodego człowieka. Ile w tym prawdy? Pewnie sporo. Kto, jak nie społeczeństwo, wykształcił we mnie ten wewnętrzny przymus odwiedzenia całego świata? Istnieje jednak jeszcze mocniejsza teza, idąca o krok dalej:

Podróże to ucieczka przed samym sobą. I przed ciszą. Podróż jako swoisty sposób na problemy ze swoją tożsamością i z sobą samym w ogóle.

Z tym zdaniem nijak nie mogę się zgodzić. Tam, samemu, daleko. Właśnie tam dokładnie możesz poczuć kim jesteś i skąd pochodzisz.

Nigdzie nie czułam się bardziej, jak ja sama, niż w nocnym pociągu z Hohhot do Pekinu, w którym otoczona w najbliższej okolicy dwudziestką Chińczyków i Mongołów, zaczepiana jako jedyna biała w pociągu, rysowałam mapę Europy na papierze toaletowym tłumacząc, gdzie leży “Bo-lan”.


2 responses to “Jestem wszędzie

Leave a comment